O tym jak Ania poszła na badania

Przyszedł czas na badania kontrolne krwi i moczu mające wykazać w jakiej formie są Ani wątroba, nerki i wskazać ogólny stan odżywienia. Wstępnie wyniki badań są nie najlepsze (np. próby wątrobowe podwyższone, cholesterol też),  po konsultacji z gastrologiem będziemy wiedzieli więcej. Przy okazji wyszło niewielkie zakażenie dróg moczowych, z którym natychmiast zaczęliśmy walczyć. Tym razem do wizyty w laboratorium porządnie się przygotowaliśmy. Ostatnio stosowaliśmy "leki" - Colę i czipsy o działaniu uspokajającym, ale nie przeciwbólowym. I wtedy też zrozumieliśmy, że po prostu trzeba lokalnie znieczulić, pomocną dłoń - tu wiedzę - podał nam wujek Bożydar (dziękujemy!) i tak staliśmy się szczęśliwymi posiadaczami maści Lignox,   nie dość, że znieczulającą miejscowo, to jeszcze barwi na czerwono (bo jak wiadomo kolor ma znaczenie). Takim magicznym kremikiem posmarowaliśmy Ani rękę w potencjalnym miejscu wkłucia jakieś 20 minut przed pobraniem krwi i ruszyliśmy do laboratorium. Ania mimo, że wiedziała co się święci, zachowywała spokój - magiczny kremik był z nią na ręce. W dodatku podziałał! Musielibyście zobaczyć zdziwioną minę Ani podczas gdy pani pielęgniarka wkłuwała się bezboleśnie i na spokojnie pobierała krew. Ania nawet zagrała paluszkami na nosie (taka zabawa Ani przeniesiona do codzienności z zajęć hipoterapii, przy okazji Pani Beato dziękujemy!), i dopiero po jakimś czasie, właściwie ze zniecierpliwienia, popłakała się symbolicznie. Za to do poczekalni poszła uśmiechnięta, witając nowowchodzące osoby wesołym "Dzień-do-bry!". No więc można bezboleśnie i aż dziw, że takiego magicznego kremu nie ma na stałe w każdym laboratorium, nawet za niewielką opłatą. A w przedszkolu Ania z dumą chwaliła się swoim "ała".
PS: A tak dziś wyglądały Tatry widziane z Szyndzielni (tak, średnio pasuje do postu, ale to na przedsmak kolejnego wpisu :))