Lubimy czasem, ja i Szczepan, oglądać sobie
zdjęcia Ani na blogu, w wolnej chwili, kiedy Anulka śpi albo jest w
przedszkolu. Oczywiście oglądamy je też całą trojką ku rozbawieniu samej
zainteresowanej. Jak wiecie na większości zdjęć Ania jest uśmiechnięta,
radosna, rozchichrana i ktoś kto nie zna nas osobiście, i może nie
wczytał się w informację o chorobie, mógłby dojść do wniosku, że życie z
tak chorym dzieckiem to pasmo radości i sukcesów. Bo tak właściwie
jest, staramy się, żeby Ani „tu i teraz” było szczęśliwe, beztroskie tak
jak każde dzieciństwo powinno być, ale porażek, litrów wylanych łez,
siwych włosów już nie liczymy (zwłaszcza Szczepan:)). Prawda jest taka,
że choć Ania tak pięknie się śmieje (i całe nasze szczęście), łatwo nie
jest. Staramy się rozwiązywać emocjonalne problemy Ani, wznosimy się
czasem na wyżyny kreatywności i raz się udaje, a raz zaliczamy sromotną
klęskę. Najgorsza jest bezradność, bo jak wytłumaczyć Ani, że musimy
zawrócić spod sklepu (a obiecaliśmy wycieczkę do uwielbianego Lidla), bo
gapy zapomnieliśmy pieniędzy i musimy cierpliwie przeczekać korek,
wskoczyć do domu i z powrotem ruszyć na zakupy. Wszelkie racjonalne
wyjaśnienia nie działają, syrena rozkręca się coraz bardziej, rozpacz w
ciapki. Ania nie zna pojęć czasowych typu „wczoraj”, „jutro”, „zaraz”,
„za chwilę”, w każdym bądź razie rzeczywistość inna niż teraźniejsza
(zwłaszcza gdy miało to być coś wyczekiwanego) jest dla Ani trudna do
zaakceptowania. To takie nasze rodzicielskie obserwacje. Na szczęście
stary patent jak rozbawianie (czasem naprawdę mało wyszukanymi
sposobami) bardzo często działa, choć na krótko. Ania w niesamowity,
mistrzowski sposób, z zadziwiającą wręcz płynnością przechodzi od płaczu
do śmiechu (odwrotnie rzecz jasna też potrafi). W opisanej wyżej
sytuacji uratowało nas pogłaśnianie i ściszanie radia:). Ale nie do
przepracowania jest inny problem – Ani rzeczywistość podzielona jest na
nocną i dzienną. W jednej niepodzielnym autorytetem i nieodzownym
elementem jest mama, w drugiej tata. I tak Ania nie zaśnie bez Mamy,
musi czuć moją fizyczną obecność właściwie całą noc. Gdy się przebudza,
jest w jakimś półśnie (jakkolwiek absurdalnie to nie brzmi), rączki
wędrują do maminych włosów i miętlą, miętlą, młócą czasem jak wiosła
wiatraka, potrafią miziać naprawdę długo, a ja niestety zasnąć tak nie
potrafię. Póki co rady pani psycholog nie działają (mam nadzieję, że po
prostu jeszcze nie zdążyły zadziałać). Mam wrażenie, że moja obecność
sprawia, że Ania jest jeszcze bardziej aktywna w tym półśnie, a gdy z
kolei mnie nie ma, budzi się z płaczem i w panice, i sprawdza gdzie
jestem, po chwili zasypia, znów się budzi, i tak w kółko, w końcu
wyrodna Matka przyczłapuje, w efekcie nie śpi nikt. Po takiej
intensywnej nocy budzę się jak po jakimś biegu, jakbym odbyła kolejną z
rzędu nocną szychtę, z samopoczuciem wiadomo jakim. I tu też
tłumaczenia, że „mama jest chora prycha kicha i boli ją łeb i może
przekazać Ci Myszko bakcyle” spełzają na niczym. A w ciągu dnia w
obecności Taty, Mama nie istnieje. Rozpacz się dzieje, gdy to ja chcę ją
ubrać, a mój udział w porannym ogarnianiu się jest bardzo wskazany, bo
rano zazwyczaj się nam śpieszy itd. itd. Niewielu spotkaliśmy
terapeutów, psychologów, którzy pochylili się nad Anią z empatią i
wyrozumiałością, nie szafując z nonszalancją tekstami typu: „No cóż
drodzy Państwo, dziecko jest rozpuszczone, jakich złotych środków
oczekujecie?” Szczególnych potrzeb emocjonalnych dziecka, tak silnej
potrzeby bliskości i bezpieczeństwa rzadko kto brał pod uwagę, wytykając
nam błędy rodzicielskie. W dodatku nie pomagał fakt, że Ania długo była
dzieckiem tylko z opóźnieniem psychoruchowym, z którego miała wyjść
prędzej czy później, a pobłażliwość w takiej sytuacji wcale nie jest
wskazana. Nigdy nie zapomnę takiej sceny: byliśmy przyjmowani na oddział
neurologii w Chorzowie. Pani doktor robi wywiad, ja odpowiadam na
pytania, Szczepan w międzyczasie „rozmawia” sobie z 2,5 letnią wówczas
Anią, która w tym czasie poza słowem „mama” nie mówiła nic, czasem
wydawała z siebie coś w rodzaju gaworzenia. No więc Szczepan na Ani
gaworzenie odpowiada podobnym gaworzeniem. Reakcja pani doktor jest
natychmiastowa: to Państwo tak na co dzień rozmawiają z dzieckiem? Nic
dziwnego, że jeszcze nie mówi, tak się nigdy nie nauczy.” A co robił
Szczepan? Nawiązywał w ten sposób z Anią kontakt, tworzył więź, dawał
znać, rozumiemy Cię, dawał się zaprosić do jej świata i robił to
zupełnie instynktownie. Nie muszę dodawać, że z Anią normalnie też
rozmawialiśmy i rozmawiamy nadal, jakbyśmy mieli przed sobą zdrowe
dziecko. Wracając do tematu, nie pomaga też fakt, że o tej paskudnej
chorobie wciąż niewiele się wie, mało który lekarz o niej słyszał, co na
przykład utrudnia takie sprawy jak na przykład ustalenie właściwej
suplementacji. I nawet teraz, gdy wiemy coraz więcej (jesteśmy aktywni
na grupie facebookowej gromadzącej rodziny z Cockaynem z całego świata),
czujemy się nie do końca zaopiekowani. Sprawy biurokratyczne, cała ta
papierkologia i bieganina wymagana przez Fundusz i Pfron, wciąż i
nieustannie o każdą duperelę, przyprawia o ból głowy, zabiera czas,
odbiera energię, tak potrzebną nam na co dzień. I stało się, puszka
Pandory w mojej głowie otworzyła się, wypłynęły wszystkie żale
(właściwie to nie wszystkie, część zachowuje tylko dla siebie). Może
powinnam na początku posta napisać notkę w rodzaju nie czytać w złym
humorze. I jeszcze się zastanawiam czy ta moja Puszka Pandory powinna
ujrzeć światło dzienne. A wszystkiemu winna jest ta fatalna grypa czy
co to to nie jest, która meczy mnie od kilku dni. Ale żeby tradycji
stało się zadość załączam zdjęcia uśmiechniętej Ani w akcji. Kto zgadnie
co Tata robi na ostatnich zdjęciach?:)
PS: Z przymrużeniem oka.
Dlaczego warto przygarnąć zwierzę? Bo nigdy nie wiadomo, kiedy będziesz
potrzebował 9 - kilogramowago termoforu, wyposażonego we współczującą
duszę ze spojrzeniem Nicolasa Cage’a, (ten ostatni niuans docenią tylko
koneserzy), z dodatkową funkcją, naturalnie w zupełnym gratisie,
puszczania bąków prosto w nos, dzięki czemu nie myślisz jak Cię boli
głowa i dlaczego gorączka mimo leków, zamiast maleć, rośnie. Nieco
lżejszy termofor z samo włączającą się funkcją wibrowania i grzania
trzyma wartę w nocy. Mogę polecić oba modele z czystym sercem :).
 |
Wieczorne rozciąganie:) |