W sobotę mieliśmy
jechać w skały, ale że wstaliśmy zbyt późno i zbierali się za długo, to
wylądowaliśmy w opolskim Zoo, które póki co jest naszym ulubionym zoo. Tym
razem zabraliśmy ze sobą drzewo do lasu, czyli naszego Krokodyla, w języku Ani
„dyla”. Ania co prawda nie pokonuje w nim dużych dystansów, trochę sobie
pochodzi i żąda przejścia na kark Taty. Nauczyliśmy się jednak brać ze sobą to
ustrojstwo, na wypadek, gdyby Ania zapragnęła samodzielności czy po prostu
szalonej zabawy. Nie inaczej było w sobotę. Wzięliśmy Krokodyla na hol,
przykuwając uwagę wielu spojrzeń, słowem robiąc takim widokiem nie lada
sensację. Głównie holowałam ja, czułam się czasem jakbym rzeczywiście
prowadziła na smyczy jakieś zwierzątko, z czym nie było mi wcale źle, w sumie
to w pewnym sensie oswajanie rzeczywistości, nie mówiąc już o tym, że co
nazwane od razu robi się jakieś takie swojskie. Jak poprzednim razem dużo czasu
spędziliśmy w zagrodzie zwierząt domowych głaszcząc alpaki, raz szarą raz
brązową i tak w kółko. Sami nie możemy się nadziwić jak coś może być tak
cudownie miękkie – mam na myśli sierść czy może futro (?) tych zwierząt.
Mieliśmy przy tym widok na majestatyczne żyrafy – samo patrzenie relaksuje.
Ania nie ominęła żadnego placu zabaw nahuśtała się, nakołysała, nazjeżdżała i
wybawiła się w piasku. Było więc dużo wrażeń i bodźców dotykowych. Niestety z
ortez musieliśmy szybko zrezygnować, bo solidnie obtarły nóżki, zostawiając
nieładne czerwone ślady. Trzeba się więc będzie zastanowić, czy nie wysłać ich
do poprawki lub zdecydować się na nową parę. Szczęśliwie stopy odżyły po
relaksie w wielkiej piaskownicy, ale dalej wędrowała już Ania bez ortez mocno
rotując nogi do wewnątrz. Zamieszczamy kilka zdjęć a w następnym poście filmik
z szalonego zjazdu z pochylni, na której spędziliśmy dobre pół godziny – Ania
biegła w Krokodylu, Tata gonił za nią asekurując, a pod górkę Tata-holownik
pomagał Ani pokonać stromiznę. Na zdjęciach również zrujnowane skarpetki,
zaniepokojonych informujemy, że paluszki są całe. Z nieprzyjemnych wrażeń – w nocy
zaczął Anię boleć brzuszek, nad ranem wymiotowała, była też niewielka gorączka.
Podejrzewamy zatrucie, a na liście potencjalnych winowajców figuruje gotowana
kukurydza zjedzona w zoo. Długo po kukurydzę nie sięgniemy. Na szczęście Ania
po długiej popołudniowej drzemce doszła do siebie a po przebudzeniu zawołała
„dzieci”. To się dziecku dni pomyliły, bo myślała, że już rano i pora zbierać
się do przedszkola :).