A więc musieliśmy
powtórzyć badania krwi Ani – w ostatnich ponownie wyszły podwyższone próby
wątrobowe – ale to może z powodu infekcji więc trzeba sprawdzić. Ania nie lubi
kłucia, bardzo nie lubi, już dość się nakłuła w swoim życiu, a my znowu musimy
pójść w to samo miejsce – tak gdzie kłują w rączkę. Tym razem nauczeni
doświadczeniem przygotowaliśmy mocne środki przeciwbólowe: jeszcze w poczekalni
zaczęliśmy rysować słonie i kolorować kółeczka kwadraciki i.t.p. co skutecznie
pozwoliło dotrwać do wejścia do gabinetu, mimo, że Zazul co jakiś czas
wskazywała gabinet, pokazywała rączkę i mówiła „nie”. W gabinecie natychmiast
siadamy na fotel pani czyni swą powinność a my wyciągamy mocniejsze leki –
paczkę chipsów (jeszcze nie jemy ale już czekają). Nie obyło się bez popłakiwania
(w końcu krwi trzeba było pobrać dość dużo) ale nie było to nic bardzo strasznego,
szybciutko wstajemy pędem do poczekalni i sięgamy po trzecią dawkę lekarstw –
butelkę (uprzednio wygazowanej) coca-coli. Minęła chwila – leki zadziałały i
mogliśmy spokojnie zawieźć Anię do przedszkola.