Taki sobie zwyczajny/niezwyczajny weekend



W tym tygodniu wyjątkowo nigdzie nie wyjechaliśmy. Nienajlepsza forma taty, groza upałów a do tego miła wizja świętowania  urodzin Dziadka – wszystko to razem sprawiło, że postanowiliśmy nie opuszczać domowych pieleszy. Ani taki plan nawet się spodobał, a właściwie brak planów. W sobotę musieliśmy tylko pojechać na krótko do Katowic na rozmowę odnośnie ruszającego programu rehabilitacji słuchu i mowy. Zajęć wiele nie będzie (cięcia w Funduszu), ale każda pozytywna godzina spędzona na konstruktywnej zabawie w dobrej relacji z kompetentnym terapeutą (a na to właśnie liczymy) jest mile widziana. Już w sobotę zaczęliśmy świętować urodziny Dziadka (poprawiny były w niedzielęJ). Przejęta Ania co rusz przy obiedzie (niespodziewany tort miał wjechać na sam koniec) mówiła „sto lat”, na to Tata ze śmiechem „jeszcze nie”. W niedzielę jako, że baliśmy się gdzieś dalej ruszać, spontanicznie zamarzyła się nam (mamie) wycieczka do sklepu, po raz pierwszy z Krokodylem. Zazwyczaj wspólne robienie zakupów było delikatnie mówiąc męczące, ze scenami zniecierpliwienia (Ani, tata dzielnie nie okazuje tych emocji zbyt ostentacyjnie). A ile się zwykle nagimnastykowaliśmy, żeby utrzymać Zazula w sklepowym wózku lub na rękach czy na baranie to nasze. Po zakupach byliśmy całą trójką nieźle wykończeni. A dziś nasza Ania przez cały czas zakupów, dzielnie maszerowała w swoim „dylu” i tylko na samym początku wykonywała „ministerstwo” (od ministerstw głupich kroków Monty Phytona) - różne hocki klocki typu szuranie nogami po ziemi lub majtanie nimi w powietrzu etc.. Aktywnie uczestniczyła w zakupach, wrzucała do torby różne rzeczy jak menażki czy mapy i nawet nie protestowała, gdy je mama z niej dyskretnie wyjmowała (wyjątkiem była kolejna piłka, której Ania nie pozwoliła sobie wyperswadować). Samodzielność Anulki napawała nas prawdziwą dumą, nie mówiąc już o tym, jak ładnie stawiała kroki (wspomagana ortezami), tylko nieznacznie rotując jedną nogę do środka. Tata mógł nareszcie w spokoju przymierzyć spodnie, a my z Anią z przyjemnością buszowałyśmy na poszczególnych stoiskach. Krokodyl daje Ani poczucie wolności, z której korzysta do woli, spontanicznie, czasem zupełnie nieoczekiwanie, i tylko ty rodzicu musisz się orientować, gdy nagle okazuje się, że Twoja pociecha odpływa w siną dal w sobie tylko znanym kierunku nie patrząc na to, co dzieje się wokół, a czasem w ogóle nie patrząc, w którym kierunku jedzie. Przed nami żmudna nauka bezpiecznego korzystania z tej wolności, ale my już, podobnie jak Ania, czujemy się uskrzydleni. Po zakupach w Decathlonie przenieśliśmy się do Biedronki (którego logo podobnie jak Lidla Ania wyłapuje bezbłędnie). Błądziliśmy jak dzieci we mgle między kolejnymi półkami w poszukiwaniu mleka, jak zawsze komentując takie rzeczy, gdy nagle Ania krzyknęła „tam” i pokazała na stertę pudeł(!) z kartonami mleka, które tylko troszkę wystawały. Wprawiła nas tym odkryciem w prawdziwą euforię.
A na zdjęciach próbka naszych domowych weekendowych zabaw.