Kiedy pogoda jest
niepewna przeważnie wybieramy się do zoo. Tym razem wybór padł na Opole, gdzie
jeszcze nie byliśmy. Wróciliśmy zachwyceni. Niewielka przestrzeń za to zielono,
mnóstwo kwiatów, wiele zwierząt żyje sobie na jednym wybiegu wśród tych samych
gatunków jak na wolności (np. żyrafy z zebrami i strusiami). Wybiegi są
dyskretne, ma się wrażenie, jakby zwiedzający nie był w zoo, ale w ogrodzie
zamieszkałym przez egzotyczne zwierzęta, do tego świetna infrastruktura,
przyjaźnie dla zwierząt i ludzi. Przy samym wejściu przywitały nas krzyczące
małpy-akrobaci (nie mogliśmy się napatrzeć na te harce). Ogromne wrażenie
wywarł na nas pawilon stawonogów stylizowany na wnętrze jaskini. Były więc stalaktyty,
dodatkowo pod nogami kora, przez co miało się wrażenie, że zaraz oblezą nas
jakieś egzotyczne robale. Uciekaliśmy w popłochu, co się Ani bardzo podobało. Absolutnym
przeboje okazało się mini zoo – sporych rozmiarów zagroda z gęsiami i cudownie
miękkimi alpakami, które można było głaskać. Nad wszystkimi czuwała pracownik Zoo
dając dzieciakom króliczki do pogłaskania. A z lotu ptaka (a właściwie z
wysokości swoich szyj) podglądało nas stadko żyraf. O wszystkim opowie
fotorelacja.
|
Kto to taki? Foka uszatka kailfornijska. |