Wracając z przedszkola,
mijamy po drodze bibliotekę miejską. To stały punkt naszej drogi do domu i nie
ma możliwości, żeby go ominąć. Jeśli mama się stara to zrobić ze swoich
prozaicznych powodów, mały czytelnik wszczyna protest, z płaczem woła „biteka”
czy jakoś tak. Chodzimy więc do biblioteki ze staranną regularnością. Ania już
w progu woła „dobry” i kieruje się do stolika, zazwyczaj najpierw gotuje,
czytaj częstuje panie bibliotekarki kawką i herbatką, potem przychodzi czas na
rysowanie i w końcu udaje się namówić Anię na dalszą drogę (czyli na pozostałe
punkty podróży – piekarnię i warzywniak). Wczoraj jednak Ania mnie zaskoczyła,
po rysowaniu powiedziała „ką ke ka” i poszłyśmy wybierać książeczki, które Ania
później w wózku pilnie przeglądała. A zanim zamknęłyśmy za sobą drzwi, Ania
kulturalnie się pożegnała – „dzenia!”. Ta dam!:)