Zaczęło się od aparatu,
który mieliśmy zapodziać podczas naszej górskiej wycieczki. Byłam prawie pewna,
ze zgubiłam go gdzieś na szlaku i zaraz zacznie padać na niego deszcz, albo w
najlepszym razie w kolejce, nawet chciałam dzwonić na Szyndzielnię. Szczęśliwie
aparat zostawiłam u babci, którą odwiedziliśmy w drodze powrotnej, o ja
roztrzepana. W ślad za aparatem poszły okulary Ani (a już raz je gubiliśmy i
znajdowaliśmy). Pewnego popołudnia wybrałyśmy się z Anią do kawiarni-księgarni,
a po drodze do sklepu. Jakoś nie mogłam sobie przypomnieć na jakim etapie
naszej wędrówki okulary nagle się straciły (Ania czasem ni stąd ni zowąd
zdejmuje je, bo odciskają się na nosku). Zrobiłam wywiad w kawiarni,
przeszukałam domowe kąty, nie wszystkie jak się okazało. Już zaczęliśmy się
martwić, bo brak okularów to poważna sprawa – na nową parę trzeba poczekać.
Szczęśliwie znalazły się w łazience za filcowymi kapciami taty, okulary małe,
kapcie duże, więc co tu się dziwić, że nie łatwo je było odnaleźć:).
Uff! I tym razem się udało. Ale to nie koniec nieszczęść. W sobotę pojechaliśmy
w skałki na piknik KW Gliwice (Ania już w drodze cieszyła się na wspinanie,
kiełbaski pieczone nad ogniskiem i cale zastępy cioć i wujków). Z jakiegoś
dziwnego niezrozumiałego dla mnie powodu aparat pożyczony od szwagra nagle
odmówił posłuszeństwa. Wszystkie moje starania reanimacji aparatu spełzły na
niczym. Na szczęście na odsiecz podążył mąż, spojrzał na problem swym
inżynierskim okiem, wyjął baterie i przywrócił aparat do życia. Uff! Tego by
jeszcze brakowało. Ale żeby nie było tak nudno, wróciliśmy do domu bez ortez,
które zapodzialiśmy pod skałami. A to już grubsza sprawa taki brak ortez, bo
nie dość, że wiąże się z kosztami, to trzeba jechać do Rept na przymiarkę i
czekać na ortezy dobre kilka tygodni. Szczęśliwie i ortezy się znalazły. Z tej
serii przygód (bądź co bądź wynikających z mojego roztargnienia) wysnułam jeden
wniosek - jak wprawić się w dobry nastrój? Zgubić coś cennego lub coś ważnego,
a najlepiej coś cennego, ważnego i niezbędnego, bezskutecznie przeszukać w domu
wszystkie kąty, zrobić skrupulatną analizę gdzie się było, co się robiło, po
czym zacząć planować zakup nowego egzemplarza mającego zastąpić zgubę, a na
koniec zgubę ZNALEŹĆ. Satysfakcja gwarantowana. A więc roztargniony rodzicu
pamiętaj – w tym szaleństwie jest metoda:)
 |
Na Jurze pod Okiennikiem. |
 |
"szibko szibko" |
 |
tam! |
.
PS: Załączamy zdjęcie
ze skałek i kilka z popołudniowego spaceru z Krokodylem. Dodajmy z początku
spaceru, bo Ania szybko się zmęczyła i resztę drogi pokonała na barana, ale
radocha była.