Od dłuższego czasu czytam
regularnie blogi o wychowywaniu dzieci w nurcie tzw. rodzicielstwa bliskości. Najczęściej jest to
strona Agnieszki Stein psycholog dziecięcej propagującej rodzicielstwo
bliskości w Polsce, blog Być bliżej prowadzony również przez psycholog dziecięcą Anitę Janeczek-Romanowską, oraz blog Małgorzaty Musiał Dobra relacja. Informację w pigułce z czym to się je, można znaleźć np. na wspomnianym blogu Być bliżej w tym artykule ). Z każdą lekturą ugruntowuje się w przekonaniu, że takie wychowanie ma sens -
dialog, uważne wsłuchiwanie się w potrzeby dziecka, budowanie więzi. I powiem
szczerze, że szlag mnie trafia, że tak wielu terapeutów, pedagogów, (na
szczęście nie wszyscy, choć faktycznie wielu) wciąż jest przekonanych, że „dziecko
to mały manipulator i jeśli się go nie ustawi na początku zajęć, wejdzie na
głowę”. Taki cytat. A wiecie dlaczego? Bo nie odrobili lekcji z przedmiotu
rozwój dziecka. Bo mają klapki na oczach, bo tak im wygodnie, bo karny jeżyk to
najlepsze rozwiązanie. Dlatego 2,5 letnie dziecko z porażeniem mózgowym wysyłane
jest do kącika, żeby przemyślało sobie swoje zachowanie. Dlatego tak często
dziecko płacze podczas rehabilitacji i nikt się tym za bardzo nie przejmuje, a
rodzic jest przekonywany, że tak ma być. Tak się nie powinno postępować ze
zdrowymi dziećmi, a co dopiero z dziećmi, które z racji swojej choroby i
ograniczeń jakie ta choroba narzuca, są jeszcze bardziej bezbronne i delikatne.
Właśnie przeczytałam o szkodliwym wpływie nieukojonego płaczu. Warto zapamiętać
i nigdy nie dać sobie wmówić, że to dla dobra dziecka, że nic mu się nie
stanie, że „jak pani weźmie na ręce dziecko, manipulowanie z czasem będzie
przybierało na sile”. Polecam artykuł O wypłakiwaniu, autorką jest wspomniana psycholog Anita Janeczek-Romanowska.
Przytaczam fragment:
"Podczas
przedłużającego się płaczu, w układzie nerwowym przeważają procesy
pobudzenia, a obniżone są te związane z hamowaniem. Konsekwencją tego
stanu rzeczy jest reakcja typu „uciekaj albo walcz” – wzrasta poziom
adrenaliny, tętno, ciśnienie krwi, potliwość. U dziecka, które uzyska
pocieszenie, aktywowany zostaje tzw. nerw błędny, który należy
do swoistego systemu wyciszającego organizm, a co za tym idzie,
przywracana jest równowaga w w/w reakcjach fizjologicznych (2). O ile
pocieszenie przywraca równowagę, o tyle jego brak (w dłuższej
perspektywie czasowej) wzmaga ryzyko utrwalenia stanu pobudzenia, co wiąże się
z podwyższoną reaktywnością na sytuacje stresowe (mówiąc wprost:
bliżej do „nerwusa” niż mistrza zen).
(…)
U dziecka, które długo płacze wydziela się
nadmierna ilość kortyzolu, czyli hormonu stresu.
Jeżeli dziecko nie uzyska wsparcia, hormon ten utrzymuje się
na niebezpiecznie wysokim poziomie. Jest to potencjalnie
niebezpieczna sytuacja, gdyż ilość kortyzolu może osiągnąć toksyczny
poziom i uszkodzić kluczowe struktury oraz systemy rozwijającego się
mózgu. Kortyzol jest wolno działającą substancją, której stężenie może
utrzymywać się przez wiele godzin, a u osób dotkniętych depresją –
nawet wiele tygodni. (Sunderland, 2008)"
Dlaczego o tym piszę? Uważam,
że psychika dziecka niepełnosprawnego i jego potrzeby emocjonalne w całym tym
rozgardiaszu rehabilitacyjnym bardzo często są traktowane po macoszemu, a
czasem nawet zupełnie pomijane. Liczą się cele do zrealizowania, a samopoczucie
dziecka to już sprawa drugorzędna. Dla Ani jednak, dla nas, to sprawa
najwyższej wagi, choćby z uwagi na szkodliwy wpływ stresu na organizm.
Pozostałe powody są oczywiste.