Podsumowanie



I po turnusie. Czas więc na krótką relację. Na początek o naszych małych/wielkich osiągnięciach. Wierzcie lub nie, ale Ania zaliczyła TYLKO jedną parą mokrych spodenek! Tak, tak, całe dnie bez pieluchy (wyjątkiem były zajęcia na ujeżdżalni, bo tam taka awaria to byłby nie lada kłopot). Co prawda mam w tym sukcesie spory wkład, bo często odwiedzałyśmy łazienkę, ale wiele razy Ania pięknie sama sygnalizowała swoje potrzeby, a już się baliśmy, że z tym czuciem głębokim znowu gorzej. Jeśli chodzi o rehabilitację, Ciocie skoncentrowały się na stabilnym staniu, co ma zaowocować również prawidłowym stawianiem kroków w Krokodylu. Padła propozycja chodzika przedniego, czyli uwaga uwaga, kolejnego kroku w nauce chodu, a co. W Krokodylu Ania jest w zasadzie nie do złapania, nabrała powietrza w żagle i szaleje co nie miara, ale czasem odpycha się czubkami butów i wiesza na rączkach, mając jeszcze bardziej pochyloną sylwetkę. Chodzik przedni skłoniłby Anię do ładnego stawiania stopy, no ale przez fakt, że wymaga włożenia więcej wysiłku, może nie być tak atrakcyjny. Na zajęciach odbyły się pierwsze nieśmiałe próby, póki co nie jest Ani łatwo, ale może to kwestia dopasowania modelu chodzika i jego masy. Przez te 2 tygodnie używałyśmy wózka tylko na dłuższe spacery nad jezioro, a tak  Ania zasuwała sama w Krokodylu, w torbie woziła swoją „bibliotekę” (mnóstwo książeczek) i kanapkiJ, zadziwiała samodzielnością i własnym zdaniem. Jakie fajne to uczucie gonić własne dzieckoJ. Efekt? Dziś do przedszkola przyszła Ania-samosia, co to iść i jesć chce  sama, i panie tylko duszę na ramieniu miały, bo w locie trzeba było w razie czego łapać (Krokodyl został w domu). Rozważamy czy kolejny chodzik kupić tylny czyli Krokodyla, czy przedni. Wracając jeszcze do Zabajki, byłam pod ogromnym wrażeniem terapii ręki. Z przyjemnością obserwowałam jak uważnie i rzetelnie dziewczyny pracują z dziećmi, jak trafne podejście mają do swoich pacjentów – spokój, szacunek i kompetencje, no i mnóstwo dobrej zabawy, bo to w wielu przypadkach jedyna słuszna droga - motywacja. U Ani były nią m. in. gotowanie:) Warto jeszcze dodać, że na zajęciach z terapii ręki z Ciocią Gosią Ania nie tylko doskonaliła sprawność rąk, paluszków, ale pracowała nad tułowiem, równowagą, podporami, poprawnym stawianiem stopy, a przy okazja świetnie się bawiła. Kolejny pozytyw – hipoterapia. Strach, obawa przed końmi, czy jakkolwiek by tego nie nazwać, nie są już naszym problem. Płacz i pragnienie ucieczki do mamy pojawiły się tylko w pierwszym dniu. Ciocia Beata trafnie odczytała Anię i na kolejnych zajęciach ze spokojem przemawiała do początkowo skulonego Zazula, rozśmieszała, wymyślała zabawy. Szybko Żyrafka, którą Ania uczyła jeździć na koniu, okazała się niepotrzebna, a sylwetka Ani stopniowo stawała się coraz bardziej wyprostowana. W ostatnim dniu Ania już bez mamy pojechała na swoim Teksasie do lasu. Co jeszcze? Nie trafiła się nam ani jedna infekcja, chyba po raz pierwszy. Poznaliśmy wspaniałych rodziców z ich niesamowitymi pociechami. Marto, Marku, Olo, Magdo – dzięki za inspirujące rozmowy i dużo dobrego humoru. Prawdziwą przyjemnością było Was poznać. Całusy dla Ignasia, Stasia i Jaśminki – Ani turnusowych przyjaciół. Na koniec bardzo szeroko uśmiechamy się, najbardziej promiennym z promiennych uśmiechów, do naszego pragnącego zachować anonimowość darczyńcy, który ufundował Ani kwietniowy turnus.
Załączamy zaległą fotorelację, zdjęcia pojawiły się tylko na facebooku.