Wszystko było zaplanowane

W sobotę mieliśmy jechać zobaczyć się z moją dobrą a dawno nie widzianą koleżanką. Ani obiecaliśmy więc, że pojedziemy do cioci, („ciocia” to od jakiegoś czasu ulubione słowo Ani, a każda wizyta jakiejś cioci jest wielką radością). Na dodatek, jak wiecie Ania kocha zwierzęta, więc aby wyjazd dodatkowo uatrakcyjnić z ciocią umówiliśmy się w ZOO. Na niedzielą też mieliśmy zaplanowaną atrakcję, bo dziadek miał właśnie wrócić z sanatorium. Właściwie już w piątek po południu przeczuwaliśmy, że nasze marzenie, aby dotrwać do wiosny bez kolejnej infekcji, raczej się nie spełni. Pustki w Ani grupie, tylko ósemka dzieci w sali, reszta leży z gorączką w domu. I Ania niestety jej się nie ustrzegła, wieczorem była trochę nieswoja, ale co tam, już się cieszyła na ciocię i ZOO, w nocy niestety gorączka, rano 38 z groszami, potem spadła, ale z ciężkim sercem odłożyliśmy wyjazd mając nadzieję, ze to coś bardzo przejściowego – nawet myśleliśmy o niedzieli. Kolejnej nocy a raczej nad ranem 39.4 dużo za dużo szczególnie, że już na Nurofenie. Bardzo boimy się wirusówek, bardzo boimy się gorączek – pamiętacie, że to potrafi uderzyć w móżdżek. Śpimy (a właściwie) nie śpimy i czujni jesteśmy jak ważki. Gorączka na szczęście szybko spadła do 37,8. Ania po wykańczającej nocy budzi się jak zwykle w świetnym humorze - zaraz dzwonimy do krówki, do świnki i w ogóle. Zresztą Ania chyba rozumie coraz więcej – dzwonimy do krówki i tacie przyszedł do głowy kawał – „jak krówka mówi do domu” – „do do-muuuuu” i Ania śmieje się jak dzika. Potem puzzle, szaleństwa – zobaczcie na filmiku dziecko 3 godziny po 39.4 i kolejne 3 przed 38,7. Po obiedzie zmęczenie wzięło górę i Ania dała się uśpić a po drzemce dziewczyny postanowiły zrobić ciasto – w końcu tacie też się coś na ten dzień kobiet należy! Tata