Od jakiegoś czasu, o czym zresztą już pisaliśmy, Ania nie lubi chodzić do przedszkola. Woli posiedzieć sobie w domu, układając niezobowiązująco ciuchcię z klocków, gotując czy krojąc ciastolinę (takie są ostatnio ulubione Ani zajęcia). Szczęśliwie Ania ma pewną szczególną umiejętność, która w takich trudnych momentach przychodzi nam w sukurs – w niesamowicie płynny sposób przechodzi od płaczu do śmiechu i odwrotnie. To natychmiast wykorzystuje Tata, który z kolei ma talent rozbawiania. Dziś na przykład pojawił się u nas w domu goryl, głośno człapał, robił przekomiczne miny, chował się i znów zjawiał, walczył ze skarpetkami, bo jakoś nie chciały się założyć na goryle stopy, w końcu podskakiwał, gdy niósł w swoich gorylich ramionach Anię. Efekt? Dwa radosne, śmiejące się goryle przyszły dziś do przedszkola, ten najmniejszy drapał się po głowie i miał ze sobą żyrafę (kupiliśmy ją wczoraj w zoo). Niech żyje Goryl!
Mama