Dwa do przodu, trzy do tyłu

Dziś rano Ania usiadła do stolika, aby pobawić się chwilę ciastoliną. I dobrze pomyślałam, zajęcie odwróci uwagę Ani od tego co nieuchronne – wyjścia do przedszkola :) choć oczywiście Goryl zawsze jest w pobliżu, Goryl czuwa i w razie czego natychmiast wkracza do akcji. Dziecko zabrało się do ulubionej czynności – krojenia masy na kawałeczki. Nagle słyszymy: sześć, siedem, osiem. Omal nie dostałam zawału, w totalnym szoku pomogłam Ani dotrzeć do dziesięciu. Czujecie bluesa? Bo my tak i to bardzo głośno. Ale to nie koniec. Po paru godzinach zadzwonił Tata z wieściami z przedszkola. Relacjonował relacje Pani pedagog, która była świadkiem dialogu, jaki Ania prowadziła z kolegami z grupy. Opowiadała o wycieczce do Zoo. Posługiwała się kilkoma słowami, ale była rozumiana, odpowiadała na pytania, prowadziła konwersacje, piękne nie? Jak tu nie się nie poryczeć ze wzruszenia. Cały ranek te wieści unosiły mnie nad ziemią. Niestety popołudnie brutalnie zrzuciło na ziemię. Mimo wysiłków Ani rehabilitantów - rewelacyjnej Pani Agnieszki i równie kapitalnego pana Daniela, którzy wymyślają cuda na kiju, aby walczyć z chorobą, ta niestety postępuje. Takie uświadomienie ścina każde skrzydła, jakie by nie były, ale jest potrzebne, żeby nie przysnąć, żeby działać. A wspomniane cuda na kiju to na przykład, opisując w skrócie, szeroka gumka opasująca nogę Ani, zapinana na guzik w pasie. Jej zadaniem jest zapobieganie rotacji stopy do środka. Działa znakomicie, a jakie to proste i ekonomiczne rozwiązanie, bez dofinansowania. Poza tym czekamy na specjalny kombinezon szyty na wymiar, który będzie zwiększał napięcie posturalne i zapobiegał pochylaniu się Ani do przodu. A jak się zrobi cieplej i pozbędziemy się krępującej ruchy kurtki, ruszymy na wiosenne spacery z Krokodylem, no i wrócimy do zajęć w wodzie. Mama