Tak więc stało się, mimo obaw o zdrowie Ani zdecydowaliśmy się jechać na sylwestra do chatki „Adamy” w Lachowicach. Udało się nawet rozwiązać logistykę – myślicie, że do chatki jest 45 minut, mamy już doświadczenie, wiemy, że może być 15 – ale to i tak dużo. Wcześniejsze odwiedziny w chatce rozwiązaliśmy biorąc wózek, teraz śnieg i zapowiadany dalszy jego opad uniemożliwił to rozwiązanie – a więc sanki, tyle, że moje transportowe już dawno się połamały, ale co tam, model Mark2 – powstały na bazie nowych spisywał się akceptowalnie – m.in. wspomożony gumkami z ekspanderów wujka Karasia. Dla niewtajemniczonych – Ania marznie wszędzie i zawsze, więc nasze nosidełko bez żalu pożyczyliśmy na okres zimowy. Dotarliśmy do chatki a tam tłumy cioć i wujków, 2 dzieci i 2 psy. Ania od razu weszła ze wszystkimi w komitywę, aktywnie brała udział w sylwestrowych przygotowaniach (z przyjemnością tłukła i obierała jajka, podwędzała ze stołu w kuchni różności), mimo drobnych sporów o karty i o to, że nie życzy sobie rozsypywania pociągów bawiła się i z dziećmi i z psami i oczywiście z dorosłymi (ok. – jak zawsze bawiła się w „a teraz rysuję/układam puzzle/klocki u Ciebie na kolanach” a z wyróżnionymi w „pajączki”, „gęsi” itp) – i tu muszę wyrazić ogromne uznanie i wdzięczność dla szerokiego grona cioć i wujków, którzy tę zabawę podjęli. Powiem więcej przechowujemy grubą teczkę haków/materiałów kompromitujących na ciocie i wujków, materiałów postaci słoni, kotów, kwiatków, świń i czegotam co wspólnie z Anią, lub na jej wyraźną prośbę rysowali. Pierwszą próbę usypiania podjęliśmy o 20, drugą o 22, ale dopiero o 24 gdy wszyscy „poszli spać” – tzn. do ogniska, Ania zdecydowała, że i ona już może udać się na zasłużony spoczynek, i nie dała się nawet obudzić odgłosom imprezy która niedługo wróciła do środka i trwała że ho-ho. Następnego dnia spacer, lepienie bałwana, bitwa na śnieżki i takie uciechy, po których powrót do „a teraz rysuję/układam puzzle/klocki u Ciebie na kolanach”. I tak przez dni kilka, póki Ania nie stwierdziła nagle wieczorem, że chce do domu – wyrażając to ponad godzinnym płaczem przerywanym słowem „dom’. Następnego ranka po śniadaniu pojechaliśmy więc grzecznie do domu. Dla Ani był to aktywny czas pełen wrażeń i emocji, dla rodziców czas wytchnienia i naładowania baterii, za co Wam wszystkim bardzo dziękujemy. Serdecznie pozdrawiamy starych (stażem!) i nowych przyjaciół i widzimy się nie później niż za rok.
Tata (dopisała się Mama)
PS: Opis do zdjęcia z Anią na barana – Specjalny rodzaj „jazdy na barana” z ekologicznym ogrzewaczem nóg typu „tata”.