Z niemocy

Na ostatniej wizycie dr Surmacz (neurolog) uświadomiła nam, że infekcje, zwłaszcza te wirusowe, mogą być dla Ani bardzo groźne, a konkretnie mogą zostawić nieodwracalne szkody w obrębie móżdżka, który jak wiecie cały czas się zmniejsza, a jest odpowiedzialny za koordynację ruchów i utrzymanie równowagi. Coś takiego wydarzyło się w marcu tego roku – Ania ciężko przebyła wirusówkę, którą złapała na oddziale Rehabilitacji Neurologicznej w Ligocie, do tego doszła forsowna rehabilitacja wbrew protestom dziecka (na szczęście tylko dwa dni, ale może aż trzy i nigdy więcej). Od tego momentu nastąpił znaczący regres – Ania aby się przemieszczać potrzebuję naszej pomocy w jeszcze większym stopniu. Dlatego też powstał ten post, trochę ze złości, trochę z bezsilności, bo przecież nie schowamy Ani pod kloszem. Naprawdę trudno mi zrozumieć rodziców, którzy posyłają dzieci z katarem lub kaszlem do przedszkola, tym bardziej, gdy chodzi o przedszkole specjalne, gdzie gro dzieci ma obniżoną odporność i to, co u jednych jest pstryczkiem w nos, u drugich skutkuje poważnymi komplikacjami zdrowotnymi. Z najwyższym trudem znajduje zrozumienie dla takich rodziców, bo dlaczego jedni poruszą niebo i ziemię, żeby znaleźć dla swojego dziecka opiekę, a drudzy mają to po prostu gdzieś, nie zdając sobie sprawy, że postępują bardzo krótkowzrocznie – dziecko kurujące się w domowych pieleszach znacznie szybciej wróci do zdrowia, w przedszkolu przecież nikt nie biega za dzieciakami z aspiratorem do noska. Panie przedszkolanki oczywiście apelują do rodziców, ale jak grochem o ścianę. Wiele dzieci przyjeżdża busami, nie ma jak odesłać dzieci do domu z powodu niewinnego kataru. A gdyby tak jednak postąpić bardziej stanowczo, zadzwonić do rodzica i wręcz zażądać odwiezienia dziecka. Może następnym razem rodzic zastanowiłby się dwa razy, zanim wysłałby swoją chorą pociechę do przedszkola. Może jednak brakuje dobrych chęci, odrobiny empatii? A przedszkole jest niepubliczne i może w tym jest szkopuł. A już nie umiem z siebie wykrzesać ani ciutki zrozumienia dla rodziców, którzy swoje dzieci wyraźnie kaszlące i z gilem do pasa przyprowadzają na dodatkowe zajęcia popołudniowe już drugi tydzień z rzędu jeśli nawet nie trzeci. Właśnie w tym tygodniu mieliśmy taki przypadek. Co mam wtedy powiedzieć Ani, która cieszy się perspektywą fajnej zabawy? Odwrócić się na pięcie, wziąć dziecko za fraki i wrócić do domu, bo nie przewidziałam, ze i w tym tygodniu kolega będzie chory. Wierzcie mi, ale trudno jest mi w takich sytuacjach zachować spokój. U podstaw wzajemnego niezrozumienia się rodziców leży fakt, że jeden nie jest w skórze drugiego. Ot taka konkluzja na koniec. Pozostaje nam życzyć sobie nadejścia mroźnej zimy, co wymrozi wszelkie bakcyle. A tymczasem mamy prośbę do przyjaciół i znajomych, z którymi widujemy się na co dzień. Jeśli wiecie, że Wasze dziecko boryka się z katarem lub kaszlem i nie jest to rzecz nagła, proszę poinformujcie nas o tym, zanim się z nami spotkacie. Z góry dziękujemy.