Nasze pierwsze spotkanie z krokodylem odbyło się na ostatnim turnusie rehabilitacyjnym, od razu wiedzieliśmy – chcemy go - Ani z nim dobrze, ale o krokodyla nie tak łatwo – tzn. nie tak tanio, za to można starać się o dopłaty NFZ-u i PFRON-u. Aha nie powiedziałem co to jest krokodyl – tu jest pewien kłopot – krokodyl do zeszłego roku był „urządzeniem wielofunkcyjnym” a także „pionizatorem dynamicznym”, w tym roku niestety jest już tylko pionizatorem. Wbrew pozorom w polowaniu na krokodyla nazwa odegrała niebagatelną rolę. Niezależnie jednak od nazwy jest to rodzaj chodzika z kółkami i uprzężą, daje więc samodzielność czy wręcz umożliwia bezpieczne poruszanie się w pozycji pionowej, co w tej chwili bez czyjejś pomocy nie jest możliwe.
Zaczynamy polowanie – tzn. udajemy się do neurologa (wcześniej oczywiście nasza Pani pediatra – skierowanie) aby wystawił zlecenie dla NFZ-u (gdy NFZ podbije zlecenie PFRON może dopłacić drugie tyle – a że w międzyczasie i z innymi rzeczami biegałem do PFRON-u wiedziałem, że właśnie są pieniądze ale niedługo już nie będzie). Ale zmieniło się prawo i neurolog nie może wypisać zlecenia, ma móc chirurg dziecięcy, siadam do telefonu, szukam chirurga, męczę Panią z recepcji aby wizyta była szybko, dzwonię do naszej Pani pediatry po kolejne skierowanie i za 2 dni już jesteśmy u chirurga. Pani chirurg ogląda Anię, trochę narzeka, że nie zna, ale wypisze, tylko sprawdzi czy może. Odpala komputer szuka odpowiedniej ustawy i wyczytuje, że NIE może. Takie zlecenie może tylko i wyłącznie wystawić lekarz rehabilitacji. OK., to szukamy lekarza rehabilitacji, (kolejna wizyta u pediatry po kolejne skierowanie) w Gliwicach są 3 przychodnie rehabilitacyjne, jedna z nich tylko dla dorosłych, w 2-iej terminy za 2 miesiące, ale po wytłumaczeniu, o co chodzi Pani z recepcji mówi, że zapyta i żeby dzwonić za kilka dni, w 3-iej tak samo. Mija kilka dni dzwonię do 2-iej przychodni a tu niespodzianka, oni nie mają lekarza rehabilitacji, tylko neurologa, który zwykle takie zlecenia wystawiał (a już nie może). Dzwonię do 3-iej, panie pamiętają i spróbują nas wcisnąć. Za 2 dni o 14.00 telefon, czy mogę być z Anią na 15.00, szczęśliwie byłem już po pracy, pędem po Anię i do lekarza. Lekarzowi należą się dodatkowe słowa uznania, przyjął nas poza kolejnością – odprowadził innego pacjenta do drzwi, zobaczył Anię i stwierdził, że siedzi bardzo grzecznie, ale nie wiadomo ile jeszcze tak grzecznie wytrzyma, więc niech wchodzi od razu, wypytał obejrzał i poprosił Mamę, aby poszła do recepcji bo druk zlecenia, Ania natychmiast się rozpłakała, bo nie chciała by Mama wychodziła, na to Pan doktor zerwał się z krzesła i sam pobiegł po druk prosząc, by Mama z nami została. Przyszedł, wypisał co trzeba. Mamy – no, myślimy, że mamy. Przed bieganiem po lekarzach, mając już trochę wiedzy jak działa NFZ i PFRON wiedziałem, że potrzebuję faktury pro-forma na krokodyla. Wrzucam go w Internet, jest dostępny w kilku (3-4) sklepach, w większości jako „pionizator” w jednym nie jest opisany, dzwonię więc pytam czy sprzedadzą jako „urządzenie wielofunkcyjne”, mówią, że tak wysyłam więc dane mailem i czekam na „proformę”. Zależy mi na „urządzeniu wielofunkcyjnym” bo do takiego jest dopłata 3200zł a do pionizatora 2000zł a że całość ma kosztować ponad 6000zł różnica w nazwie zmienia mocno to ile dopłacimy. Następnego dnia jadę do NFZ-u podbijają zlecenie, potrzeba tylko tej pro-formy aby iść do PFRON-u. Sklep pro-formy nie przesyła, przez telefon, mówią, że już zaraz to zrobią i znowu cały dzień nic, w końcu nagle w kolejnej rozmowie zeznają, że jednak nie mogą sprzedać „urządzenia wielofunkcyjnego”, tylko „pionizator”. Diabli mnie biorą, bo już mam załatwione i podbite zlecenie dla NFZ-u (szczęściem w innym sklepie, na wszelki wypadek, poprosiłem o proformę na „pionizator”), dzwonię do poradni rehabilitacyjnej – doktor przyjmuje tylko w piątki, zostawiam na recepcji wszystkie papiery. W piątek telefon od Pana doktora – dopytał dokładnie o co chodzi i wypisał co trzeba po raz wtóry. W poniedziałek rano lecę do NFZ-u zmienić zlecenie, stare anulujemy, podbijają nowe, biegnę do PFRON-u – nie ma już pieniędzy „no chyba, że ktoś nie wykorzysta przyznanych”. Składam papiery i czekam, to znaczy za kilka dni znowu wpadam do PFRON-u załatwiając programy logopedyczne i inne pomoce rehabilitacyjne i ku radości dowiaduję się, że jednak pieniądze będą. Dzwonimy do sklepu – tam kulturka przysyłają przedstawiciela aby wszystko dobrać i poprzymierzać, załatwiamy sprawy faktur i czekamy. Z tymi fakturami to nie tak łatwo jak się wydaje, uprzednio trzeba mieć podbite przez sklep, przyjęte do realizacji zlecenie dla NFZ-u. Oryginał zostaje w sklepie, wystawiają ksero z pieczęcią „za zgodność z oryginałem”. Ze względu na terminy PFRON-owskie (wszystko załatwione do 28 listopada) do sklepu idzie oryginał przez przedstawiciela, tam się okazuje, że nie podpisaliśmy czegoś, więc ślą mam skan, my skan podpisujemy i skanujemy i odsyłamy mailem a oni go opieczętowują skanują i nam mailują – i to dopiero idzie do PFRON-u. Jeszcze więcej „zabawy” jest z fakturami dotyczącymi ortez, ale tym już dziś Was nie będę zamęczał.