Kampania

Jakiś czas temu ruszyła kampania "Jestem mamą, nie rehabilitantką. Jestem tatą, nie terapeutą". Już sam tytuł dziwny – jakby rodzice usiłowali zrzucić z siebie odpowiedzialność za rehabilitację dzieci. Wszedłem na stronę akcji i rozeźlony przeczytanym rzucającym się w oczy zdaniem napisałem posta, na szczęście dając do recenzji Żonie, post poniżej a pod nim o co naprawdę chodziło. A zdanie brzmiało: Celem projektu jest uświadomienie rodzicom, że tymi terapeutami nie muszą być i nie taka jest ich rola No pięknie, ładnie - nie musimy - ale KTO wtedy będzie? Wiem są specjaliści - 1-2h/na tydzień a poza tym?! Przecież rehabilitacją dla dziecka jest także a może przede wszystkim normalne życie i dobrze prowadzona wspólna zabawa, w czasie której dbamy nie tylko o rozwój intelektualny ale tez o poprawę postawy siedzącej, chodu etc. Nikt nigdy nas z tego nie zwolni. Ania ma szczęście - pracuje z bardzo mądrymi rehabilitantami (tymi z odpowiednim wykształceniem), my też czasem uczestniczymy w tych zajęciach (przez ponad rok byliśmy na wszystkich), podpatrujemy, rozmawiamy z prowadzącymi i uczymy się od nich co i jak robić by wspomóc rozwój, z wyprzedzeniem przeciwdziałać potencjalnym zagrożeniom. Zresztą nasza rola nie ogranicza się do "bycia rehabilitantem", musimy także po trosze być - lekarzem - kierownikiem d.s. diagnostyki, - menadżerem, finansistą - PR-owcem - z tym mamy największe problemy. - projektantem i wykonawcą sprzętu rehabilitacyjnego - ale przede wszystkim rodzicami zapewniającymi możliwie normalne, szczęśliwe, radosne dzieciństwo. Taki przykład - ot wspólne zrobienie herbaty (oczywiście wodę nalewamy sami) wymaga: - otwarcia szafki (Ania na rękach) - równowaga, siła, koordynacja ruchowa w dynamicznej sytuacji - wyjęcia szklanki - j.w. (szklankę trzeba 2 ręką asekurować) - postawienia jej na blacie, j.w. - zamknięcia szafki - j.w. - otwarcia szafki z herbatą - j.w. - wyjęcia maczanki z pudełka - tu Ania jest już w "ambonie" -(na zdjęciu) - precyzja ruchu, koordynacja oko-ręka - odklejenia "ogonka"- j.w. - włożenia do szklanki maczanki tak by ogonek został na zewnątrz - j.w. tego długo się uczyliśmy - wsypania cukru - tu trzeba go nabrać na łyżeczkę, choć trochę donieść do szklanki i trafić wsypując - znów koordynacja oko-ręka + równowaga - wrzątek nalewamy sami - miesza Ania - przy bardzo bacznej asekuracji - cytrynę dajemy sami - chlapie - przelewamy łyżeczką do kubeczka Ani. Po takiej operacji kuchnia czasem wygląda jak pobojowisko ale Ania SAMA zrobiła herbatę, czy kawę, jest dumna, dobrze się bawiła, rośnie jej poczucie samodzielności - niech mi ktoś powie, że to nie rehabilitacja. A oto co wyczytała Żona: „Głównym celem projektu jest pomoc w uzyskaniu wsparcia dla niepełnosprawnych dzieci, tak aby ich bezrobotni rodzice mieli szansę na podjęcie aktywności zawodowej. Najczęściej po urodzeniu dziecka z niepełnosprawnością jego rodzice nie są w stanie zapewnić dla niego specjalistycznej opieki. W związku z tym jeden z rodziców nie wraca do pracy, tylko swoją uwagę i czas poświęca dziecku. Jednocześnie rodzice nie są w stanie wyegzekwować należnej rehabilitacji i muszą finansować ją z własnych środków, o ile ich na to stać, a do tego są osobiście zaangażowani w jej prowadzenie. Brak pracy, wyższe wydatki oraz niewystarczająca oferta wsparcia powoduje frustrację i napięcia w rodzinie, co często kończy się jej rozpadem. Dzieckiem z niepełnosprawnością opiekuje się bierny zawodowo rodzic, który pozbawiony jest wystarczających środków do życia. Z czasem dochodzi do syndromu wypalenia. RODZICE NIE ZNAJĄ SWOICH PRAW I NIE ORIENTUJĄ SIĘ W MOŻLIWYM WSPARCIU. CZĘSTO JEDNAK MIMO POSIADANIA TAKIEJ WIEDZY – BEZ PROFESJONALNEJ POMOCY – NIE SĄ W STANIE WYEGZEKWOWAĆ SWOICH PRAW. A tu Żony komentarz: No proszę, bo ja pomyślałam zupełnie o czymś innym. Tytuł skojarzył mi się z przestrzeganiem przed rehabilitowaniem dziecka na własną rękę czyli tę działkę zostawmy rehabilitantom, bo oni mają większe doświadczenie i wiedzę. I za każdym razem, gdy widzieliśmy plakaty propagujące tę kampanie jak widać o szczytnym celu i bardzo potrzebną, odwracaliśmy się na pięcie. Nie przyszło mi do głowy, że na infolinię podawaną na plakacie mogę zwrócić się z kłopotem typu mam problem z przyjęciem mojego dziecka niepełnosprawnego do przedszkola lub mam problem ze znalezieniem dla niego asystenta itp. a taka właśnie pomoc jest oferowana. Być może nazwa projektu nietrafiona, a może tylko my ją tak interpretujemy. Może rzeczywiście jest to sensowny projekt dający realną pomoc rodzicom a nie kolejny projekt widmo realizowany z funduszy Unii Europejskiej. A Wy co pomyśleliście?