Zdrowiejemy

Ania czuje się zdecydowanie lepiej, co najważniejsze gorączka spadła. Niunio w zasadzie już się zadomowił. Krok w krok chodzi za panią (wiadomo pani wydaje jedzonko), szybko się uczy, uskutecznia drzemki na kolanach (co się wszystkim bardzo podoba) i choć jest z nami zaledwie kilka dni, w roli kompana dla Ani sprawdza się na medal. Ania wydaje się mówić coraz więcej, powtarza komendy po mamie (najczęściej „nie nolno” (nie wolno), sio, do mnie, własną wersję uważaj, szucaj (czyli szukaj), pokazuje mu swoje rysunki mówiąc „pacz” (patrz). Kiedy psiak zabiera się za Ani zabawki, Zazul woła „moje” albo „Ani” (zupełna nowość), jadąc windą opowiada sąsiadom że ma psa, mówiąc „łała Niuniek”. Słowem dzięki Niunkowi tworzą się nowe potrzeby komunikacyjne, a Ania potrafi im sprostać. Uwielbiam patrzeć, jak pies i Ania siedzą sobie razem na pufie, pies śpi, Ania mizia się po rączce jego uchem albo ogonkiem i ogląda Mashę i Niedźwiedzia. Mama ma cichą nadzieję, że już wkrótce mamine włosy bezpowrotnie stracą dla Ani na atrakcyjności, nie wytrzymując konkurencji z aksamitną sierścią kudłatego dogoterapeuty. Spacery są nadal olbrzymim przeżyciem dla naszego nowego domownika, ale dziś mam wrażenie, nastąpił przełom. Niuniek przełamał swój strach, bawiąc się z kilkoma psami, które zresztą z żalem żegnał, z lubością przepłoszył stado gołębi (w końcu to pies do płoszenia ptactwa) i nareszcie zaznaczył teren pod drzewkiem. Do tej pory zaznaczał teren w domu, wiadomo o co chodzi. Na spacerze jest tak przejęty, tym co się dzieje wokół, że ani mu w głowie tak prozaiczne rzeczy. Dziś jednak odnieśliśmy nasz pierwszy sukces. Odwiedziliśmy również weterynarza (Ania pamiętała, żeby wziąć ze sobą książeczkę „Mój przyjaciel weterynarz:). Poniżej kilka zdjęć.