Pakujemy graty, szpej, zabawki, psie miski i wyruszamy w drogę. Ania widząc tę krzątaninę, radośnie woła „sinać się”, Niuniek też radośnie merda ogonkiem, nie wiedząc jeszcze co go czeka. Tym razem z noclegiem i całe szczęście, bo to wybieranie się w drogę trwało jeszcze dłużej niż zwykle. Pogoda dopisała, słońca nie za dużo, mimo to ciepło, feeria kolorów na drzewach, słowem bosko. Najpierw skałki Rzędkowickie bo dobry „socjal” i najbliżej Farmy pod Wysoką Turnią gdzie nocujemy. Niuniek łapał zapachy z nosem przy ziemi, socjalizował się z napotkanymi psami, robił co trzeba na dworze (w końcu miał ku temu dużo okazji). Tylko w nocy oba dzieciaki dały rodzicom popalić, budząc się na zmianę (nocne wybudzania Ani stają się coraz częstsze, dodatkowo tej nocy Ania skarżyła się, że bolą ją nóżki). Z kolei Niuniek nie mógł sobie znaleźć miejsca. Spał między innymi w torbie Ikei. Następnego dnia w miłym towarzystwie odwiedziliśmy nasz ulubiony Smoleń. Pies po długim spacerze padł jak szmatka. Bilans? Ania zachwycona, przewietrzyła płuca, jadła z apetytem po całym dniu na powietrzu. Rodzice choć zmęczeni nocnymi atrakcjami, naładowali akumulatory.