Zaczęło
się już we wtorek w przedszkolu mówiąc wprost jakąś bardzo dziwną kupką – na tyle
dziwną, że Pani pielęgniarka wysłała nas do naszej Pani pediatry z podejrzeniem
pasożytów. Pediatra powiedziała, że Ania nie zaraża i że trzeba pobrać „materiał
do badań” metodą enzymatyczną co też zrobiliśmy. Drugiego dnia Ania nie chciała
zostać w przedszkolu – dokładniej nie życzyła sobie żeby tata odchodził, z
bolącym sercem wymknąłem się z sali, poczekałem słuchając pod drzwiami aż się
uspokoi i do domu a raczej do załatwiania jakiejś strasznej ilości różnych
rzeczy. Na 15.00 miałem dentystę, nie chciałem Ani robić powtórnej przykrości
rozstania (tzn. odebrać z przedszkola i zostawić w domu) zaproponowałem abyśmy
w trójkę z mamą poszli do dentysty. Pomysł dobry bo Ania musi się przyzwyczajać
a dodatkowo w Cockaynie występuje bardzo mocna pruchnica. Panie w przedszkolu
powiedziały, że była gorączka, pomyśleliśmy naiwnie, że to z nerwów i
zdecydowaliśmy jednak iść do dentysty. Na miejscu Ania była nieszczęśliwa, marudząca
mimo uśmiechów słanych przez Panią dentystkę i pomagającą jej Panią technik, ba
nawet mino balonika z gumowej rękawiczki z domalowanym radosnym uśmiechem. W
końcu zdecydowaliśmy, że Ania z mamą pójdą na spacer (w wózku) a na spacerze
Zazul nam zasnął. Potem już razem do domu, a w domu znów leje się przez ręce, więc
od razu do łóżka, temperatura szybko idzie w górę 37,3, 38,2, 38,5 – dajemy Nurofen,
39,3 ale za chwilę trochę opada i kończą się dreszcze. Ciężka noc – bóle brzucha,
rozwolnienie, gorączka, rano lepiej – 38 (tak 38 to lepiej!) i wyobraźcie sobie
– cała Ania otwiera oczy i chwilę później zaczyna żartować. Jednym z jej
ulubionych sposobów żartowania jest „zielony” – tzn. „lony” i tu pokazuje na
coś o zupełnie innym kolorze i czeka na reakcję, trzeba się zżymać „jaki
zielony – to żółte!” i Ania zaczyna się śmiać i z okrzykiem „lony” pokazywać na
coś innego i znów zupełnie nie zielonego. Myśleliśmy naiwnie, że najgorsze za
nami, nawet poszedłem do pracy trochę popracować (sesja, przerwa
międzysemestralna to cudowny czas – czasem pozwala popracować). Ale Anię za
dnia znowu ścięło, znowu dreszcze, znowu gorączka, znowu ciężka noc. W chwilach
lepszych Ania chce się bawić i coś mi się tak skojarzyło, że nastrój czy może samopoczucie odbija się na
jej „twórczości” – bo malowaliśmy a jakoś wszystkie obrazki wyszły bure albo
wręcz czarne. Następnego dnia do pediatry – wygląda to na wirusówkę/jelitówkę
dostajemy neozinę trzymamy dietę (już
pierwszego dnia po przedszkolu zadzwoniliśmy do Pani doktor i zaleciła
odpowiednią dietę), poimy. Odebraliśmy wyniki – oczywiście nie ma pasożytów. Wieczór
bardzo niedobrze – znów ponad 39 na 2 dawkach nurofenu i na paracetamolu,
dzwonimy do Pani doktor – robić kąpiel schładzającą, robimy mimo, że
temperatura już troszkę zeszła, znowu poprawa, po czym znowu ciężka noc. I tak
od kilku dni, chociaż wczoraj doszło coś dla mnie szczególnie niepokojącego – dziwne
falowanie rąk, nóg – nie jak dreszcze, dużo mniejsza częstotliwość i dużo
wyższa amplituda. Znowu telefon do Pani doktor – tym razem nie mogę się
dodzwonić piszę więc maila do dr Mierzewskiej (neurolog z Instytutu Matki i
Dziecka), rano odpowiedź – mogą być to dreszcze jeśli występują przy wzroście gorączki (tu nie
było wzrostu) ale mamy się nie niepokoić, gdy przejdzie choroba i to powinno
przejść i mamy dawać magnez przez 2-3 miesiące. Nim przyszła odpowiedź na maila
przeszła kolejna ciężka noc, rano więc wylądowaliśmy w przychodni w Sośnicy –
doszło zapalone gardło, Baktrim ma zwalczyć przyczyny takiego gardła a może i
całości kłopotów. Dziś pierwszy raz od kilku dni nie spała po południu mamy więc
znów nadzieję że już idzie ku dobremu.
Obraz
ostatnich dni wyszedł w czarnych barwach, ale to nie jest pełna prawda, gdy Ania
czuje się lepiej bawi się, psoci, uczy ale o tym obiecała napisać Mama.