Odkąd usystematyzowały
się nam zajęcia z Halliwicka (co tydzień) ruszyliśmy na poszukiwania kolejnych
możliwości terapeutycznych dla Ani. Poszukując w różnych kierunkach trafiliśmy
na przychodnię z metodą Tomatisa, metodą Johansena i biofeedback. Trzeba wybrać
- ze względu na obciążenie dla Ani albo Tomatisa albo Jochansena i biofeetback
(pytaliśmy zresztą o to Panią doktor Mierzewską – „jeśli sprawia to Ani radość”
i „jeśli się regeneruje w nocy” to
możemy ćwiczyć). Po pierwszym informacyjnym spotkaniu w zeszłym tygodniu przyjechaliśmy
dziś w 2 celach - zrobić badania wstępne do Tomatisa i przeprowadzić badania
audiologiczne (w zespole Cockayne'a duży odsetek dzieci ma kłopoty ze słuchem).
Zaczęliśmy od Tomatisa - Ania jednak odmówiła założenia słuchawek- więc badania
były bardzo pośrednie (zbadano słuch Mamie). Potem wylądowaliśmy u audiologa,
tzn. po przerwie, w której Ania "robiła kawę" wszystkim w poczekalni,
zresztą każdy dostał chyba po 3 filiżanki, bo rzeczywiście długo to trwało. Po
wstępnych oględzinach Pani doktor wysłała nas na badania (na miejscu). Tam
kolejka, wchodzimy, pierwsze z badań przechodzi bez kłopotu, ale drugie nie -
po porostu mamy już dość słuchawek w uszach (dosłownie „w”) i nie będziemy tego więcej znosić. Zrobiliśmy
przerwę - tzn. wrócili do kolejki na czas badania innego małego pacjenta. W
kolejce Ania wzmacniała znajomości zawarte przy kawie – tym razem przyjmując
poczęstunek słonecznikiem. Jak wyglądał przedpokój po tym słoneczniku łatwo
sobie wyobrazić, szczególnie że Ania swoim zwyczajem częstowała nim i innych,
biorąc pełną garść i wsypując komuś na dłoń lub ładując ją sobie do buzi. W lepszych humorach wchodzimy na powtórne
badanie i znowu fiasko, poddajemy się i wracamy do Pani audiolog, która „wstępnie
pozytywnie” ocenia słuch Ani, kieruje nas jednak na dodatkowe badania (Bera) i
zapisuje na rehabilitację słuchu i mowy – wyobraźcie sobie przysługuje coś
takiego z NFZ-u tylko jakoś wcześniej nikt nam o tym nie powiedział. Ponieważ
jest późno – zaczęliśmy o 15.00 skończyli przed 19.00, wstępujemy do sklepu po
coś do jedzenia na już, a tam poziomki – w weekend byliśmy w skałach, Ania nie
lubi gdy tata, albo Mama wyłazi za wysoko, ale tata-chytrusek po każdej
zrobionej drodze zbierał na szczycie skałki poziomki – więc Ania już tak się
nie denerwowała czekając na powrót taty – poziomkom w sklepie nie mogliśmy więc
odmówić, mimo, jak się później okazało horrendalnej ceny, która bardzo szybko
okazała się dużo wyższa - w drodze powrotnej uznaliśmy, że zatrzymamy się aby
je umyć, a że z krawężnika wystawał jakiś dziobek do ceny poziomek dodajemy
cenę nowej opony. Potem szybka wymiana koła, do domu i spać.

A wcześniej w domu Ani słuchawki nie przeszkadzały