Miał być nocleg pod namiotem w jaskini Jasnej
w Smoleniu na Jurze, ale niestety rotawirus skutecznie pokrzyżował nam plany.
Namiot musiał jednak być i jest. I choć jakość jego wykonania wątpliwa, to
wyposażony jest on w dwa wejścia - można wchodzić jednym a wychodzić drugim -
oknem, a właściwie wyraczkowywać:). Można też ułożyć się na poduchach, czytać z
mamą książki, koniecznie z latarką.
Niestety wirus daje się Ani we znaki i choć
gorączki nie ma, uff, biegunka trwa w najlepsze ( a już za tydzień mamy być na
turnusie w Zabajce), szczęśliwie Zazul chce pić, choć niestety nie zalecany
kompot jabłkowy, nie przepada też za płynami typu Orsalit, za to za mizianie
maminą czupryną po brzuchu i nóżkach Ania jest w stanie zrobić wszystko nawet
przełknąć kilka mililitrów floridralu. Z pozytywnych aspektów, już dawno nie
spędziliśmy weekendu w domu, bo po co siedzieć w domu, gdy dopisują i zdrowie i
ładna pogoda (a ostatnio taka passa trwała miesiąc). Pod nieobecność taty mama
pełni wszelkie honory głównego towarzysza zabaw. Do standardowych zabaw jak
malowanie, czytanie, układanie puzzli dochodzą takie atrakcje jak segregowanie
prania, zwijanie skarpetek w ślimaczki i podrzucanie ich do góry, przyprawianie
kurczaka, przesypywanie ryżu, podlewanie kwiatków na balkonie, zdzieranie
papierków z kredek woskowych. I choć jesteśmy z Anią zmordowane po
nieprzespanych nocach, kiedy to Anię bolał brzuch, to Ani humor dopisuje, a
mama śmieje się od ucha do ucha i wzrusza z częstotliwością 10 razy na godzinę,
bo jak się tu nie wzruszać gdy z ust Ani pada tyle słów. Ania powtarza i to jak! Jak najęta chciałoby
się rzec. Po samodzielnym usunięciu papierka z kredki Ania triumfalnie
krzyknęła SAMA!! A zaraz potem po mamie powtórzyła CUDNIE! A na namiot zawołała
NAMIOOOTTT! Oczywiście nie wszystkie powtórzenia są udane, czasem zachowana
jest tylko melodia słowa, czasem jego fragment, czasem załamujemy ręce, bo nie
wiemy, co Ania do nas mówi, choć bardzo się stara. Ale jak tu nie być w siódmym
niebie.
