Weekend niespodzianie towarzyski



Najpierw w sobotę dzwoni ciotka Marta, że jest w Zabrzu i może by tak wpadła na chwilę. Było nam ogromnie miło, bo z Zabrza do Bytomia przez Gliwic to niezupełnie po drodze. Wypiłyśmy więc w domu kawę w dobrym towarzystwie, po czym Ciocia wyciągnęła nas na pyszne lody do zaprzyjaźnionej „Kawiarni z Pasją”, która wspiera Anię ale to osobna historia na osobny post. Jak się okazało była to dopiero połowa miłych niespodzianek na ten weekend. W niedzielę dzwoni Miłosz – wielki przyjaciel Ani z turnusu w Ligocie, no oczywiście nie dzwoni sam Miłosz tylko mama  Kasia, że akurat jadą do palmiarni i może by się spotkać. My na to jak na lato – że się nam trochę przeciągnęło (dziadek wpadł na pomysł i zabrał całą rodzinę na obiad do restauracji, a tam jeszcze spotkaliśmy Agatę i Krzyśka z dzieciakami) to do palmiarni dotarliśmy z opóźnieniem akurat gdy Miłosz miał wychodzić – szybka decyzja – oglądamy rybki i zapraszamy gości na kawę do nas. U nas zwyczajowo wszyscy siedzą na podłodze,  John- tata Miłosza zeznał natychmiast, że i u nich jest tak samo, siedzą więc  i układają puzzle, piją kawę bawią się w kukusia i inne dzieckie zabawy. Swoją drogą jest jakieś większe zaufanie i nić porozumienia z rodzicami innych dzieci wymagających trochę więcej. Patrzyliśmy z przyjemnością jak John jedną ręką układał puzzle podawane przez Anię, a drugą miał w pogotowiu tuż za Anią – bo gdyby miała się przewrócić to by się nie przewróciła – zresztą podobne sytuacje były na Ligocie gdzie czasem John i Tata kończyli leżąc na podłodze po padzie siatkarskim czy czym podobnym ochroniwszy główkę Ani od uderzenia o podłogę.  Zrozumcie dobrze, to nie chodzi o brak zaufania czy wiary w bardzo dobre chęci „zwykłych” przyjaciół, ale o wyrobione odruchy i doświadczenie rodziców mających to na co dzień.  Dwie godziny minęły zbyt szybko i po umówieniu się na zaś Miłoszek z rodzicami musieli jechać do siebie. 

Niestety z soboty zdjęć nie mamy, a kilka z niedzieli poniżej.