Bardzo lubimy słonia – i słonia pluszaka, który
często z Anią chodzi do przedszkola i słonia takiego prawdziwego – z trąbą
która robi turu. Ba często do słonia dzwonimy i gramy w „Co je Ania”. To bardzo
ważna gra która wyewoluowała z zabawy w dzwonienie do wujka, dziadka czy babci.
Gra polega jak łatwo się domyślić na tym, że wyimaginowany rozmówca z wyimaginowanego
telefonu wyciągniętego z wyimaginowanej kieszeni zgaduje ustami taty co je
Ania. (Oczywiście to Ania wyjmuje telefon, wybiera numer mówiąc dzyń-dzyń-dzyń
i przykłada tacie do ucha.) Aby więc kurkom, krówkom, koniowi, barankom czy
właśnie słonikowi ułatwić zgadywanie, Ania głośno ciamka tacie do ucha. Słoń jest
mądry i zgaduje dość szybko konik już potrzebuje więcej prób - kęsów, kurki nie
są zbyt lotne, ale w końcu trafiają a w międzyczasie, nim obdzwonimy wszystkie
zwierzątka Ania pochłania całkiem rozsądne ilości jedzenia. Ania kocha też piosenki
a wśród nich żyrafa-fafa-fafa była więc przeszczęśliwa gdy mama powiedziała jej,
że jedziemy do słonia i żyrafy. O mały włos nie zawaliłem wszystkiego bo
dojechałem do Dziewczyn nie wziąwszy fotelika, na szczęście udało się pożyczyć fotelik
od jednej z zaprzyjaźnionych mam i mogliśmy ruszać. Ani – co nie za bardzo nas
zaskoczyło - spodobał się koncert Oberschlesien który właśnie kończył się przed
bramą zoo. Oglądaliśmy więc antylopy, lamy, żyrafy i słonia – który na Ani nie
zrobił specjalnego wrażenia – mówiąc wprost w słoniarni śmierdziało i Ania pokazała
że chce wyjść. Potem zrobiliśmy przerwę na małe conieco i na plac zabaw na
którym Ania podjęła próbę wspinania po czym uznała, że najlepsza jest zjeżdżalnia
i to ta duża na którą wchodzi się po drabince, gdy już zamęczyła nas
zjeżdżalnią wróciliśmy do zwiedzania. Spodobały
się tygrysy i lwy na które Ania krzyczała głośnym AAAAA, spodobały się także
ryby i włochate krowy a gdy mieliśmy już wychodzić, to Ania zdecydowała, że
jednak chce jeszcze raz do słonia i żyraf i była stanowczo zawiedziona, gdy
zamiast do domu zajechaliśmy znów do szpitala.





