Ligota – okiem mamy i Ani



Nieoczekiwanie (o czym pisał Tata) wróciliśmy ze szpitala znacznie wcześniej niż przewidywaliśmy. Właściwie dobrze się stało, bo opuściliśmy oddział, na którym panuje jakiś uparty wirus, dający się we znaki i pacjentom i rehabilitantom, nie oszczędzając oczywiście będących na I linii ognia mam. Kurujemy się grzecznie, choć niestety nie bez trudu (dziś kolejny dzień Ania spała w ciągu dnia, tym razem 2,5 godziny). A czas nagli, bo już w środę ruszamy do Warszawy.
Wrażenia z pobytu na oddziale rehabilitacji neurologicznej? Zacznijmy od pozytywnych. Atmosfera za sprawą personelu i fajnych mam z fajnymi dziećmi bardzo przyjemna. Jakość rehabilitacji i innych zajęć na wysokim poziomie. Mama słuchała, podpatrywała, pytała i na pewno skorzystała. Było solidnie i pouczająco, jesteśmy wdzięczni za wszelkie wskazówki co do dalszej rehabilitacji Ani, m. in. dowiedzieliśmy się jak korygować ruchy Ani podczas zabawy na schodach, które Tata przytargał do szpitala, bo tak się Ania za nimi stęskniła (a te zrobiły furorę wśród rehabilitantów, czułam, że chcieli nam je porwać). Ania ćwiczyła 6 dni z panią Moniką, później w zastępstwie 2 dni z jeszcze bardziej wymagającą panią Kasią. Jeśli chodzi o zajęcia z panią Agatą (logopedą) i panią Anią (psychologiem) – na tych pierwszych Ania nie bardzo chciała współpracować, pokładała się na mamie i miała buzię w ciup, choć Pani Aga (pod tym imieniem znana maluszkom) robiła wszystko, żeby dziecko rozruszać. Być może wina stała po stronie późnej pory, albo faktu, że gadanie nie jest mocną stroną Ani (choć w tym kierunku ruszyło, pojawiły się nowe słowa np. „jestem” - z tym słowem na ustach biegła Ania do Miłoszka na śniadanie). Na zajęciach z panią Anią jej imienniczka była bardziej ożywiona, i jak się okazało, nie potrzebowała obecności mamy (ta musiała raz wyjść, bo zaniosła się kaszlem). Najwięcej radości dały Zazulowi zajęcia z Panem Sławkiem prowadzącym terapię zajęciową. Parę razy, gdy Ania zobaczyła go na korytarzu, poleciała za nim w stronę odpowiedniego pokoju (mama z obranej drogi zawracała). Mama była pełna podziwu zwłaszcza na zajęciach ruchowych, a same dzieci całe uchachane. Dzięki panu Sławkowi na nowo odkryliśmy program Sokrates, do którego z pewnością będziemy wracać. Trzeba dodać, że nie lada atrakcją, najbardziej oczekiwaną nagrodą po wyczerpującej rehabilitacji, był hydromasaż, czyli bąbelki. Nic jednak nie przebije towarzystwa Malwinki, Miłoszka i ich mam. Dzieciaki już od początku zżyły się ze sobą (z relacji mamy Miłoszka wiem, że tęsknią za Anią, Ania za nimi wyraźnie też). Ba do „domowego przedszkola” , które co popołudnie odbywało się w którymś z pokojów, przychodzili chętnie też inni młodzi pacjenci, więc czasem siedziało tam z 10 osób szczelnie wypełniając ramy wiekowe gdzieś od 3 do 40 lat. Więcej – i to było najfajniejsze – w domowym przedszkolu nie było stałych podgrup i w zasadzie każdy z każdym znajdował wspólny język tj. w tym wypadku wspólną piłkę, klocki, państwa-miasta czy pogaduchy. Codziennie jadaliśmy śniadania i kolacje w gościnie u Miłoszka, a przytulanie między trójką maluchów było na porządku dziennym. Czasem tylko z Malwinką dochodziło do spięć, jak to bywa u kobiet o mocnych charakterach, ale przecież nie od dziś wiadomo, że kto się lubi, ten się czubi. Podsumowując wróciłyśmy z nowymi doświadczeniami, ciekawymi spostrzeżeniami, i rzecz jasna, z nowymi znajomościami, z czego bardzo się cieszymy. Mama ma nadzieję, że już niedługo dzieci spotkają się w Palmiarni albo gdzieś po drodze, a codzienne perypetie Malwinki i Miłoszka będzie mogła śledzić w Internecie.
A teraz negatywy. Żal, że ilościowo zajęć nie jest wiele, brakowało tych popołudniowych, no ale niestety pan Sławek, z racji, że jest tylko jeden, nie może się roztroić, a szkoda. Przydałaby się świetlica z prawdziwego zdarzenia dla najmłodszych z bramką, może z basenem z piłeczkami. Jedzenie szpitalne zdecydowanie nie przypadło Ani do gustu, Mama dojadała, a sama dla dziecka donosiła z bufetu lekarskiego drugie dania, ale to już przypadłość naszego niejadka. No i ta legendarna mielonka pod różnymi postaciami i nazwami – na kolację i śniadania przez przynajmniej 2, 3 dni z rzędu. Wreszcie jeśli chce się skorzystać z rehabilitacji na Fundusz (bo naprawdę warto jeśli chodzi o jej jakość, oczywiście mama pisze to z punktu widzenia swoich turnusowych doświadczeń), trzeba liczyć się z perspektywą spędzenia w szpitalu dokładnie 21 dni, bo inaczej Fundusz nie zwraca szpitalowi pieniędzy. Mieszkamy niedaleko Ligoty i chętnie odpoczęlibyśmy w domowych pieleszach, ale niestety, nie można wyjść na przepustkę, która zresztą przedłuża pobyt. Można jedynie wyjść na krótki spacer. Gdy wybuchnie choróbsko na oddziale, przyjmowanie nie jest wstrzymane (zdrowe dzieci lądują na salach z chorymi), a przecież można byłoby przynajmniej zalecić jakiś preparat wzmacniający odporność. Jak już dziecko zachoruje, to jest kłopot z lekami, bo tych na oddziale, nomen omen, jak na lekarstwo, a recepty lekarz nie może wypisać na dziecko, bo jest ono w szpitalu! Co ważne w dniu przyjęcia i wypisania są tylko zabiegi (czyli w naszym przypadku raptem pół godziny), reszty zajęć być nie może (i tu rządzą nieugięte przepisy). Jeśli zostało się przyjętym w poniedziałek, to trzeba grzecznie wysiedzieć cały weekend do poniedziałku, nawet jeśli dziecko jest chore i z tego powodu nie ma już rehabilitacji.
Mamy posiadające orzeczenie o niepełnosprawności na dziecko mogą liczyć na zwolnienie z opłaty za pobyt w szpitalu (choćby częściowe), ale jeśli nocuje się w "hotelu", czyli pokoju 1-osobpowym na tym samym oddziale, zwolnienie takie już nie przysługuje.
To by było tyle. Na koniec pozdrawiamy w pierwszej kolejności najmłodszych Malwinkę i Miłoszka, mamę Marzenę, mamę Kasię, a także Karolinę, Martę, Zuzę z mamą Agnieszką i pozostałe dzieciaki. Serdeczne pozdrowienia ślemy również do terapeutów Ani.
Na życzenie Pani Moniki, zamieściliśmy zdjęcia, na których sama Pani Monika jest dyskretnie przysłonięta, na czym, trzeba podkreślić, zdjęcia wyraźnie tracą. Dziękujemy Pani Monice za słowa pochwały, które są dla nas równie ważne co konstruktywna krytyka.




Ania z Malwinką, wieczorne przytulańce

Ania i Miłoszek - popołudniowe przytulańce