Jeszcze o Instytucie Matki i Dziecka



Pierwsze wrażenie jest okropne – budynek w stanie „do remontu” (jedynie windy i toalety jak trzeba, przy czym te pierwsze czasem odmawiają posłuszeństwa) w dodatku z izby przyjęć, koło której jest szatnia, na oddział najłatwiej dostać się wychodząc z budynku.  Im dalej w las tym wydaje się, że gorzej – sale ciasne a  przejście między łóżkami tak na jakieś pół metra.  Nagle przychodzi trójka klaunów – a precyzyjniej 3 młode sympatyczne  klaunice z czerwonymi nosami,  kolorowymi włosami i w równie kolorowych ubraniach. Przychodzą i zaczynają czarować – najpierw w początkowo pustej książce po klepnięciu pojawiają się rysunki po kolejnym klepnięciu robią się kolorowe aby po jeszcze jednym  klepnięciu i wypowiedzeniu czarodziejskich słów zniknąć. Potem z baloników powstają pieski, kotki a nawet słoń a wesołe klaunice niestety musiały iść na inny oddział.  Jest świetlica i ładny zwyczaj – pacjenci „chodzący” posiłki jedzą wspólnie właśnie tam.

No ale nie na zabawy ni na obiadki tu przyszliśmy – najważniejsza jest diagnoza.  Dr Mierzewska zapoznała się bardzo wnikliwie z dokumentacją, wysłuchała, wypytała i skierowała na badania. W naszym wypadku przede wszystkim EEG snu, tomografia komputerowa głowy i dalsze badania okulistyczne. Niestety TK sugeruje zwapnienia w zwojach podstawowych, opinia okulistyczna też nie wesoła, na szczęście EEG jest OK. Swoją drogą kolejny duży punkt dla IMD – wyobraźcie sobie EEG snu robione jest w porze, kiedy dzieci zasypiają – Ania wymęczona okulistą zasnęła PRZED badaniem bo Mama też wymęczona zapomniała że Zazul ma nie spać.  Ania przeniesiona na badanie obudziła się, więc poproszono Mamę, aby nakarmiła dziecko i wróciła do pracowni EEG, gdzie miała Ani towarzyszyć, kołysząc i głośno ziewając – i co? i pomogło! Porównajcie to do tej nieszczęsnej deprywacji z Chorzowa.

Rezultat wizyty już znacie – Zespół Cockain’a i to w najgorszym wydaniu – ale parę słów należy się zaleceniom okołodiagnostycznym – zaleceniom które można streścić do: niech jej się żyje jak najprzyjemniej.  Niby oczywiste, ale sposób przekazania, detale opisu jakoś tchnęły głęboko ludzkim podejściem – na przykład do badań genetycznych zalecano nam użyć próbki krwi już wcześniej pobranej, tej z której robiono już testy z CZD po to, aby Ani niepotrzebnie nie kłuć. I  takie podejście widać tam u wszystkich lekarzy i pielęgniarek.

Osobne słowa uznania należą się dwóm ok. 10-o letnim pacjentkom Adzie i Magdzie  – koleżankom Ani z pokoju. Dziewczynki bawiły się często razem ale kluczowe jest to jak się bawiły – chwilami miałem wrażenie, że to dorosłe osoby bo przy wspólnym rysowaniu czy czym-tam oczywiście pomagały Ani, ale pomagały dokładnie tak i tyle ile było trzeba aby Ania dała sobie radę sama zbyt się nie męcząc. Klucz był w tym wymierzeniu ilości pomocy. Długo się nad tym zastanawiałem, zwykle dzieci albo nie są dość delikatne – bo przecież Ania nawet lekko popchnięta upadnie, albo mają tendencję do nadopiekuńczości. Myślę, że to zasługa mądrych mam które w podobny sposób opiekowały się, przecież też chorymi Adą i Magdą a te z kolei świetnie załapały o co w tym chodzi.