
Najpierw przetestowałyśmy świeżo
zakupione stempelki-pieczątki ze zwierzętami domowymi. Ania była zachwycona,
dała się przekonać (przynajmniej na jakiś czas), aby za każdym razem, gdy
przyciśnie stempelek z krówką muczeć a miauczeć, gdy w rękach znajduje się
stempel z kotem itd. Mamy więc nie tylko terapie ręki (trafić do malutkiej
poduszeczki z tuszem nie jest łatwo) ale i ćwiczenie logopedyczne. Można dodatkowo
tworzyć sekwencje krówka-piesek-krówka-piesek itd. Lub po prostu wybudować ze
stempli wieżę, co zdecydowanie przypadło do gustu Ani, robienie pieczątek paluszkiem
też jest nie lada frajdą. Również obserwowanie zabrudzonych palców jest interesującym
zajęciem. Tego popołudnia mama miała w zanadrzu kilka innych rozrywek (ostatnio
z zapałem buszuje w necie w poszukiwaniu ciekawych propozycji). Do zabawy został
zaangażowany zmysł smaku. Na stoliku Ani
wylądowały 4 łyżeczki i 4 filiżanki - ze słoną ciepłą wodą, miodem, dżemem
morelowym i sokiem z cytryny – Ania lubi sok z cytryny, poznała go dawno (wtedy
z cukrem) jako lekarstwo na czkawkę, a teraz z zadziorną miną potrafi lizać
cytrynę, śmiejąc się z Taty krzywiącego się na sam ten widok. I oczywiście bez
problemu rozpoznawała smaki. Co prawda nie potrafiła ich nazwać, ale
odpowiednie miny pokazywały, że wie, o co chodzi. Miód i dżem skosztowała na
prośbę Mamy, woląc bardziej zdecydowane smaki jak sok z cytryny (mina Ani po
skosztowaniu obłędna). Najdłużej delektowała się …. posoloną wodą :).
Miód i dżem zjadła Mama (zgodnie ze
swoimi przewidywaniami). Będziemy tę zabawę powtarzać i poszerzać, dodając
bardziej wyszukane ilustracje. Nie zabrakło ćwiczeń oddechowych. Z ciastoliny wybudowałyśmy
coś na kształt tunelu i dmuchając przetaczałyśmy sobie kuleczkę z folii
aluminiowej. Podjęłyśmy próbę dmuchania przez słomkę, na razie jednak bez
większych sukcesów. Na sam koniec przyszła kolej na zmysł dotyku. Najpierw
zabawy z kaszą manną: wodzenie palcem od fasolki do fasolki (porozrzucałyśmy je
na tacy z kaszą), rysowanie kółek, odwzorowywanie wzorów z kartki, w końcu
kasowanie rysunku za sprawą potrząsania tacą (to było najfajniejsze). Jednak najwięcej radości przyniosła Ani
spontaniczna zabawa produktami spożywczymi. W ruch poszła cała zawartość
maminej kuchni. Ania przesypywała, przesiewała, posypywała samą siebie, wysypywała,
mieszała i smakowała. Na deser zrobiłyśmy sobie wieżę z kostek cukru :)
Powstrzymanie dziecka, żeby ich wszystkich nie zjadło, nie było rzeczą łatwą. W
najbliższych planach przeróżne ciapulty.
Mama